W środowisku ludzi świadomych, przebudzonych bardziej lub
mniej, bardzo często podkreślana jest potrzeba akceptacji tego co się dzieje.
Akceptuj, nie kłóć się z tym – co to naprawdę znaczy? O co chodzi? Czy mamy
akceptować wszystko co się dzieje wokół i się nie buntować? Czy przypadkiem nie
oznacza to godzenia się na różne wydarzenia z zewnątrz z którymi godzić się nie
chcemy? To najczęściej wyrażane wątpliwości, często podszyte tonem oburzenia,
bo przecież nie możemy iść jak owce na rzeź z klapkami na oczach. O co tak
naprawdę w tej akceptacji chodzi? Czy akceptacja to zgadzanie się nawet na
najbardziej niegodne traktowanie? Wiele pytań rodzi się w tej kwestii i wiele
emocji.
Zacznijmy więc od początku – powiedzmy, że znaleźliśmy się w
sytuacji która jest całkowicie nie po naszej myśli. Pociąg którym mieliśmy
dojechać na spotkanie, na którym bardzo nam zależy, spóźnił się godzinę. Co
możemy zrobić? Możemy ten fakt zaakceptować i poszukać innego rozwiązania lub
pogodzić się z tym, że innego rozwiązania nie ma, bez budowania uciążliwych
emocji. Albo możemy stawiać tej sytuacji opór – nie mieć na nią wewnętrznej
zgody. Czym się te dwie reakcje różnią? Czy jeden lub drugi sposób reakcji
zmienia cokolwiek w sytuacji? Myślę, że zmienia jedynie poziom napięcia i
frustracji – niezależnie jak bardzo nie godzimy się ze spóźnieniem lub nawet
możliwością nie dotarcia do celu nie wpływa to na rzeczywistość. Nie wpływa to
na rozkład jazdy pociągów a dodatkowo emocje zaburzają jasny sposób myślenia,
dzięki czemu inne dostępne rozwiązania mogą zostać przez nas przeoczone.
Dodatkowo w drugim przypadku na pewno nasze samopoczucie będzie gorsze. Wygląda
na to że jednak pierwszy sposób reakcji – akceptacja – jest pod każdym względem
korzystniejsza – dlaczego zatem tak często reagujemy buntem? Ego wierzy, że w oporze
leży twoja siła, podczas gdy w rzeczywistości opór odcina cię od wnętrza,
jedynego miejsca prawdziwej mocy. Opór to słabość i strach udający siłę.
To prosty przykład, ale przejdźmy do przykładu bardziej
złożonego emocjonalnie – widzimy jak ktoś krzywdzi inną osobę. Powiedzmy, że jest
to sytuacja w której jesteśmy w stanie przyjść z pomocą bez ryzykowania
własnego życia. Znowu mamy do wyboru reakcję emocjonalną, zareagowanie w złości,
co w sposób naturalny może eskalować agresję. Możemy jednak i tą sytuację
zaakceptować. Czy to znaczy, że w takiej sytuacji nie mamy nieść pomocy?
Oczywiście że nie, jak najbardziej akceptując sytuacje jesteśmy nawet efektywniejsi
w działaniu – możemy pomóc bez niepotrzebnej eskalacji agresji. Brak oporu nie
musi oznaczać nic nierobienia. Oznacza to jedynie, że każde „działanie” staje
się niereaktywne. Jeśli wymagane będzie działanie, nie będziesz już reagował
poprzez swój uwarunkowany umysł, ale będziesz reagował na sytuację poprzez
swoją świadomą obecność. W tym stanie twój umysł jest wolny od koncepcji,
łącznie z koncepcją niestosowania przemocy.
Jak mawia Eckhart Tolle: Cóż może być bardziej daremnego i
szalonego niż tworzenie wewnętrznego oporu wobec czegoś, co już istnieje?
Możemy mieć jeszcze inną sytuację – taką, w której to nasze
granice są przekraczane, albo co gorsze, sami swoje granice przekraczamy. Okazuje się, że
w szczególności kiedy robi to osoba bliska, nasza granica tolerancji jest
często za daleko posunięta. W imię akceptacji norm społecznych, narzuconej nam
roli, pozwalamy na przekraczanie naszych granic. To nie muszą być znaczące
sytuacje – często są one akceptowalne w naszym środowisku, nie wzbudzają czujności,
jednak naruszają nasze granice. Często to my stosujemy „przemoc” wobec siebie
samych – aby kogoś zadowolić, zasłużyć, nie wyjść z roli lub po prostu być
miłym. Tą część kieruję głównie do kobiet, choć oczywiście zdarzają się sytuacje
przeciwne – w środowisku patriarchalnym w jakim żyjemy nawet trudniejsze do
zauważenia i zaakceptowania przez mężczyzn. Narzucone role społeczne często są
ustawione wbrew wewnętrznym granicom – od kobiety oczekuje się pewnej uległości, czy roli służebnej. W takiej sytuacji same przekraczamy nasze własne granice,
nie zdając sobie z tego sprawy, często również w imię źle pojętej akceptacji rzeczywistości,
choć najczęściej dlatego, że wydaje nam się to normą, naszą rolą. Zawsze kiedy
o tym myślę przypomina mi się zdanie Anity Moorjani. „W życiu ważniejsze od
bycia miłym i dobrym, jest bycie sobą.” Przed swoją śmiercią kliniczną żyła często
wchodząc w rolę zadowalania innych – nazywała to byciem „wycieraczką”. Nawet
nie zdawała sobie z tego sprawy, ale wychowanie w kulturze hinduskiej na pewno odegrało w tym dużą rolę – pełniła jedynie narzuconą sobie funkcję społeczną, jak
wiele innych kobiet. Zobaczyła to z innej perspektywy, po drugiej stronie, wraz
ze wszystkimi konsekwencjami, które to wniosło w jej życie, łącznie ze
zdrowotnymi – po transformującym zdarzeniu, które miała w trakcie śpiączki powtarza,
że najważniejsze to odważnie być sobą.
To co zrobiło nam wychowanie w modelu patriarchalnym opisuje
mit o Lilith. Ta metafora bardzo mnie uderzyła, dlatego chętnie się nią podzielę
– jest dobrze znana socjologom. W dużym skrócie – Bóg stworzył na początku
Adama i Lilith – stworzył ich z tej samej materii, byli sobie równorzędni jako
że stworzeni z tej samej gliny. Jednak kiedy próbowano narzucić Lilith rolę
służebną w stosunku do Adama, zbuntowała się i powiedziała nie – nie widziała powodu
by służyć mężczyźnie skoro są równorzędni, stworzeni z tej samej gliny. Adamowi
się to nie podobało i zwrócił się do Boga o rozwiązanie tego problemu –
znaleźli rozwiązanie – wygonili Lilith z raju a z żebra Adama stworzył Bóg Ewę.
I tu już wszystko się zgadzało, Ewa była z jego żebra, więc z materii podrzędnej – bez problemu
weszła w rolę podrzędną, służebną wobec mężczyzny. Ale Lilith wściekła dalej
wali w drzwi raju i domaga się odzyskania swego miejsca, które jej się należy jako
równorzędnej z Adamem.
I często to właśnie robimy sobie – oddajemy sami swoją
wewnętrzną moc przyjmując jedynie rolę Ewy
– podrzędnej istoty, nie równej z natury mężczyźnie. To się dzieje w procesie
wychowania, gdzie dziewczynki są uczone, że to ich rolą jest dbanie o dom,
pranie gotowanie a mężczyzna ma wyższe cele. Albo kiedy uczeni jesteśmy, że
dziewczynka powinna być miła i grzeczna, bo nie wypada, bo nikt jej nie zechce,
bo ma wartość tylko kiedy spełnia oczekiwania innych. Tę moc odbierają nam też
kobiety, które nas wychowują i robią to często w najlepszej wierze, dla naszego
dobra. Jakie jest wyjście? Wpuścić Lilith do systemu! Często mamy pewien
dysonans pomiędzy tym co robimy a tym co byśmy zrobić chciały. Same wobec
siebie wypieramy jakąś naszą część. Lilith to moc, własna wartość, siła. Nie jest
prawdą, że kiedy wpuścimy Lilith do systemu, dopuścimy ją do głosu, zamienimy
się nagle w potwora – bo przecież wściekła wali do bram. Wręcz przeciwnie – świadomość
własnej siły da nam równowagę i spokój, a
wszystkie miękkie umiejętności Ewy będą mogły z tego spokoju wyrastać. Nie
oznacza to przepoczwarzenia w wojującą feministkę. Świadomość swojej mocy i
bycia równym uwalnia pokłady spokoju, bo wiesz że masz moc pilnowania swoich
granic i nie będziesz ich forsować sama. Tu mi się nasuwa obraz ratlerka
ujadającego na wszystkie strony w konfrontacji z potężnym dogiem, który spokojnie
te obszczekiwania znosi – on zna swoją moc dlatego nie musi pacyfikować
ratlerka, który swojej mocy nie zna i musi głośno krzyczeć, że ją ma. Kiedy
Lilith jest poza systemem, czasem wybuchamy i próbujemy krzyczeć jak ten ratlerek,
próbujemy wywalczyć, coś co nam się należy a co sobie sami odebraliśmy,
kompensując związany z tym dyskomfort. Choć częściej udajemy, że nie słyszymy Lilith
u bramy i pozostajemy tylko z niesmakiem, zdarza się, że jesteśmy tak mocno w
swojej roli, że nawet tego nie zauważamy. Ale dlaczego pozbawiamy się czegoś,
co nam się należy i co sami sobie odbieramy?
W sytuacji, gdy ktoś przekracza nasze granice oczywiście też
jest miejsce na akceptację – ale nie na akceptację przekraczania naszych granic.
Akceptując, że sytuacja jest jaka jest nie reagujemy emocjonalnie, nie
wchodzimy w konflikt którego często chce ciało bolesne naszego „oprawcy”, ale
spokojnie, stanowczo, bez lęku bronimy swoich granic. Bez konfliktu, ale jednak
skutecznie stawiany granice w sposób, jaki w danej sytuacji jest pożądany.
Iza Kalinowska