niedziela, 27 października 2024

Chcesz zmiany w świecie? Bądź tą zmianą



Myślę, że zjawisko o którym piszę ma rożne nazwy, zależnie od tego jakim systemem się posługujemy. Być może można to nazwać nadduszą, egregorem, może można powiedzieć, że wszystko jest połączone, pewnie różne systemy religijne mają również na to swoje określenia. Do mnie już dawno przyległ termin pola morficzne, wprowadzony przez brytyjskiego biologa Ruperta Sheldrake’a. Dlatego tym terminem będę się dalej posługiwać, by nie uszczknąć nic znaczeniu innych terminów, które być może mają szersze znaczenie niż to, o czym chcę dziś napisać.

W dużym skrócie Rupert odnosił się do obserwacji stada szpaków, czy ławicy ryb – wielu osobników, które w pewnych sytuacjach zachowują się jak jeden połączony organizm – synchronicznie wykonując zwroty w tym samym momencie, tworząc piękne widowisko dające wrażenie, jakby były jednym eterycznym organizmem. Zwrócił on uwagę, że taki stopień synchronizacji nie może się opierać na działaniu zmysłów, musi istnieć coś jeszcze, co pozwala im dokonywać tak precyzyjnych i płynnych operacji synchronicznie, jakby były jednością.

Idąc dalej tym tropem, zwrócił uwagę na szczury w laboratoriach. Zaobserwowano niewytłumaczalne naukowo zjawisko – jeśli w jednym z laboratoriów przedstawiono szczurowi nowy układ labiryntu do przejścia, każdy kolejny szczur pokonywał taki labirynt szybciej niż poprzedni – tak jakby już rozpoznawał drogę. Można pomyśleć o śladach zapachowych, ale co ciekawsze miało to miejsce nawet wtedy, gdy w dowolnym innym miejscu na świecie prezentowano innemu zwierzęciu labirynt o takim samym układzie. Nie jest to wytłumaczalne naukowo inaczej jak zbieg okoliczności, choć statystyka jasno pokazuje, że nie jest to zależność przypadkowa.

Z własnych obserwacji zauważyłam też dość dawno jak działa nowy trend, czy moda. Nie jestem obserwatorem social mediów, wszędzie gdzie mogę mam zablokowane reklamy, nie mam również telewizora. Niemniej jednak często zdarza mi się zauważyć, że jakaś rzecz, ubiór, wystrój wnętrz mi się podoba i mnie przyciąga, a po jakimś czasie ze zdumieniem odkrywam, że właśnie staje się on nowym trendem. Tak jakby informacja, że coś jest atrakcyjne była zapisana gdzieś w sposób eteryczny, a ja ją podświadomie odebrałam.

I o tym mówi teoria pól morficznych – zakłada że wszystko co zaistnieje w przestrzeni jest informacją, która się odkłada i staje się łatwiej dostępna dla innych. Rupert nawet żartował z synem, że pisząc maturę powinien zacząć od ostatniego pytania a potem dopiero z opóźnieniem wrócić do pierwszego i kolejnych, aby ułatwić sobie ich rozwiązanie sięgając po informację do pola morficznego tworzonego przez pozostałych piszących.

Pomyślmy jakie są implikacje takiego zjawiska. Może być ono wykorzystane w sposób zarówno negatywny jak i pozytywny. Przykładem dla mnie było rozpoczęcie pandemii – jak wspomniałam nie mam telewizora czy radia, więc byłam całkowicie nieświadoma skali zjawiska jaką malują media, ale w powietrzu wyczuwało się przemożny strach. Chwilę zajęło mi zorientowanie się z czym on się wiąże i że pomimo że mnie wciągnął jako lęk o nieznanej wtedy dla mnie przyczynie, nie jest on mój. Ale to samo zjawisko działa również w swojej wersji pozytywnej.  Pamiętam podniosły nastrój dnia młodzieży, przed laty, kiedy panująca wśród pielgrzymów miłość i euforia porywała uczestników swoją energią, ciężko jej było nie odczuwać w tłumie, nawet nie podzielając ich poglądów religijnych. To nie religia dawała ten napęd ale właśnie stan umysłu pielgrzymów i ich wewnętrzny stan w tym momencie ukierunkowany na miłość.

Pomyślmy jak pokierować swoim życiem wiedząc o tym zjawisku. Spójrzmy co robią media – czy jest choć jedna telewizja, która przynosi tylko dobre wiadomości? Ludzie którzy bezkrytycznie karmią się wiadomościami, nawet nie zdają sobie sprawy jak bardzo karmią się strachem i jak wiele strachu wpuszczają do wspólnej przestrzeni samym kierowaniem swojej uwagi na takie informacje, nie mówiąc już o budowaniu wiary, że świat nieuchronnie zbliża się ku upadkowi. Może nie wszyscy to zaakceptują, ale ja całe życie przekonuję się jak potężna jest siła naszych myśli. Oprócz tego, że wpływa mocno na nas samych, to generuje energię, która potrafi albo komuś zaszkodzić, albo przeciwnie pokierować sprawy na dobre tory.  Pamiętam relację jednej z osób po śmierci klinicznej, wspominała ona o pewnej pielęgniarce, z którą pracowała – nie lubiła jej, uważała ją za osobę nieczułą i nieprzyjemną. Nie kierowała w jej stronę żadnych uwag, a jedynie niepozytywne, oceniające myśli. W trakcie przeglądu życia zobaczyła historię tej kobiety i zrozumiała, że po tym co ona przeszła to że teraz jest pielęgniarką i pomaga innym jest bardzo dużym osiągnięciem. Spojrzała na nią zupełnie inaczej, wręcz z podziwem, że podniosła się tak dobrze ze swojej historii, ale zwróciła również uwagę, że jej niepozytywne myśli, były dodatkowym czynnikiem, który tej kobiecie to zadanie utrudniały i dodatkowo ciążyły – pomimo, że nigdy ich nie wyrażała głośno. Biorąc pod uwagę, że same myśli mają moc wsparcia jak i niszczenia zwróćmy uwagę na higienę myśli i co umieszczamy w polu – czy jest to zgodne z tym jaki chcemy mieć świat?

Skąd tytuł wpisu? To nawiązanie do słów Mahatmy Gandhi: "Bądź zmianą, którą chcesz zobaczyć na świecie." Chcemy pokoju a nie wojny – a jaką energię wprowadzamy w pole wysyłając gniewne myśli w stronę tych, którzy te wojny rozpętują. Paradoksalnie, pomimo słusznego oburzenia, generujemy więcej energii wojny niż pokoju. Wiem że wydaje się to absurdalne – mam nie patrzeć i nie budzić w sobie gniewu na to co wyczyniają w świecie tylko koncentrować się na pięknie i miłości? Czy to nie jest hipokryzja?

Nie mówię o przyklaskiwaniu temu co się dzieje albo odwracaniu wzroku – wszystko musi być w zgodzie ze swoim wnętrzem, ale to co się dzieje – dzieje się niezależnie czy dodatkowo skierujemy na to swoją złość, czy może połączymy się w modlitwach za ofiary ze współczuciem i miłością. Smutne jest co wyprawia człowiek, na co sobie pozwala i jak daleko odszedł od swojej natury, ale zasilanie tego swoimi negatywnymi emocjami nie pomaga a tylko karmi demony wojny. Pielęgnując w sobie miłość, pokój, empatię i pomocność na co dzień może zaszczepimy to w naszym otoczeniu, a o ile jeden człowiek może działać w skali lokalnej, to cała społeczność ma już większy impakt i może stopniowo obudzą się kolejne społeczności i kolejne aż do momentu kiedy w polu taka energia zacznie przeważać i pociągnie za sobą cały świat. Może to tylko marzenie, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Człowiek czasem jest tak zmanipulowany, że wydaje mu się, że jego obowiązkiem jest zabijanie innych w obronie kraju, religii, czy innej wartości – a przecież gdyby się wszyscy obudzili i powiedzieli – nie biorę w tym udziału, nie byłoby wojen. Bo kto by wtedy walczył?

 Wracając do tematu – jest to jeden z wielu powodów by dbać o swój wewnętrzny stan – nie dość, że nie budząc w sobie negatywnych emocji do innych sami mamy dużo lepsze samopoczucie, to tak naprawdę realnie powodujemy, że świat stanie się lepszym miejscem, nie umieszczając w polu większej liczby złych emocji. Zbadajmy wszystkie programy jakie siedzą w naszych umysłach i sterują nieświadomie naszym postepowaniem, bo to pierwszy krok do wolności i fascynująca podróż w głąb siebie. Cały świat jest lustrem, które pokazuje nam co mamy jeszcze w sobie do przepracowania. Zamiast wkurzać się na sąsiadkę, czemu jest taka bezczelna poszukajmy jaka jej cecha budzi w nas takie emocje i czy przypadkiem nie zabraniamy sobie tego, co ona robi a może byśmy chcieli? Bo nauczono nas, że tak nie wypada, że dziewczynki tak się nie zachowują, albo wpojono inny program. Zamiast złości wyślijmy jej wdzięczność za pokazanie nam co mamy jeszcze do przepracowania i korzystajmy ze wskazówek wszechświata. A znajdziemy je na każdym kroku i tylko od nas zależy w jaką stronę pójdziemy na nie trafiając – to jest nasz wybór i nasza odpowiedzialność.


Iza Kalinowska


niedziela, 31 marca 2024

Granice akceptacji, czy akceptacja granic

 


W środowisku ludzi świadomych, przebudzonych bardziej lub mniej, bardzo często podkreślana jest potrzeba akceptacji tego co się dzieje. Akceptuj, nie kłóć się z tym – co to naprawdę znaczy? O co chodzi? Czy mamy akceptować wszystko co się dzieje wokół i się nie buntować? Czy przypadkiem nie oznacza to godzenia się na różne wydarzenia z zewnątrz z którymi godzić się nie chcemy? To najczęściej wyrażane wątpliwości, często podszyte tonem oburzenia, bo przecież nie możemy iść jak owce na rzeź z klapkami na oczach. O co tak naprawdę w tej akceptacji chodzi? Czy akceptacja to zgadzanie się nawet na najbardziej niegodne traktowanie? Wiele pytań rodzi się w tej kwestii i wiele emocji.
Zacznijmy więc od początku – powiedzmy, że znaleźliśmy się w sytuacji która jest całkowicie nie po naszej myśli. Pociąg którym mieliśmy dojechać na spotkanie, na którym bardzo nam zależy, spóźnił się godzinę. Co możemy zrobić? Możemy ten fakt zaakceptować i poszukać innego rozwiązania lub pogodzić się z tym, że innego rozwiązania nie ma, bez budowania uciążliwych emocji. Albo możemy stawiać tej sytuacji opór – nie mieć na nią wewnętrznej zgody. Czym się te dwie reakcje różnią? Czy jeden lub drugi sposób reakcji zmienia cokolwiek w sytuacji? Myślę, że zmienia jedynie poziom napięcia i frustracji – niezależnie jak bardzo nie godzimy się ze spóźnieniem lub nawet możliwością nie dotarcia do celu nie wpływa to na rzeczywistość. Nie wpływa to na rozkład jazdy pociągów a dodatkowo emocje zaburzają jasny sposób myślenia, dzięki czemu inne dostępne rozwiązania mogą zostać przez nas przeoczone. Dodatkowo w drugim przypadku na pewno nasze samopoczucie będzie gorsze. Wygląda na to że jednak pierwszy sposób reakcji – akceptacja – jest pod każdym względem korzystniejsza – dlaczego zatem tak często reagujemy buntem? Ego wierzy, że w oporze leży twoja siła, podczas gdy w rzeczywistości opór odcina cię od wnętrza, jedynego miejsca prawdziwej mocy. Opór to słabość i strach udający siłę.
To prosty przykład, ale przejdźmy do przykładu bardziej złożonego emocjonalnie – widzimy jak ktoś krzywdzi inną osobę. Powiedzmy, że jest to sytuacja w której jesteśmy w stanie przyjść z pomocą bez ryzykowania własnego życia. Znowu mamy do wyboru reakcję emocjonalną, zareagowanie w złości, co w sposób naturalny może eskalować agresję. Możemy jednak i tą sytuację zaakceptować. Czy to znaczy, że w takiej sytuacji nie mamy nieść pomocy? Oczywiście że nie, jak najbardziej akceptując sytuacje jesteśmy nawet efektywniejsi w działaniu – możemy pomóc bez niepotrzebnej eskalacji agresji. Brak oporu nie musi oznaczać nic nierobienia. Oznacza to jedynie, że każde „działanie” staje się niereaktywne. Jeśli wymagane będzie działanie, nie będziesz już reagował poprzez swój uwarunkowany umysł, ale będziesz reagował na sytuację poprzez swoją świadomą obecność. W tym stanie twój umysł jest wolny od koncepcji, łącznie z koncepcją niestosowania przemocy.
Jak mawia Eckhart Tolle: Cóż może być bardziej daremnego i szalonego niż tworzenie wewnętrznego oporu wobec czegoś, co już istnieje?
Możemy mieć jeszcze inną sytuację – taką, w której to nasze granice są przekraczane, albo co gorsze, sami swoje granice przekraczamy. Okazuje się, że w szczególności kiedy robi to osoba bliska, nasza granica tolerancji jest często za daleko posunięta. W imię akceptacji norm społecznych, narzuconej nam roli, pozwalamy na przekraczanie naszych granic. To nie muszą być znaczące sytuacje – często są one akceptowalne w naszym środowisku, nie wzbudzają czujności, jednak naruszają nasze granice. Często to my stosujemy „przemoc” wobec siebie samych – aby kogoś zadowolić, zasłużyć, nie wyjść z roli lub po prostu być miłym. Tą część kieruję głównie do kobiet, choć oczywiście zdarzają się sytuacje przeciwne – w środowisku patriarchalnym w jakim żyjemy nawet trudniejsze do zauważenia i zaakceptowania przez mężczyzn. Narzucone role społeczne często są ustawione wbrew wewnętrznym granicom – od kobiety oczekuje się pewnej uległości, czy roli służebnej. W takiej sytuacji same przekraczamy nasze własne granice, nie zdając sobie z tego sprawy, często również w imię źle pojętej akceptacji rzeczywistości, choć najczęściej dlatego, że wydaje nam się to normą, naszą rolą. Zawsze kiedy o tym myślę przypomina mi się zdanie Anity Moorjani. „W życiu ważniejsze od bycia miłym i dobrym, jest bycie sobą.” Przed swoją śmiercią kliniczną żyła często wchodząc w rolę zadowalania innych – nazywała to byciem „wycieraczką”. Nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, ale wychowanie w kulturze hinduskiej na pewno odegrało w tym dużą rolę – pełniła jedynie narzuconą sobie funkcję społeczną, jak wiele innych kobiet. Zobaczyła to z innej perspektywy, po drugiej stronie, wraz ze wszystkimi konsekwencjami, które to wniosło w jej życie, łącznie ze zdrowotnymi – po transformującym zdarzeniu, które miała w trakcie śpiączki powtarza, że najważniejsze to odważnie być sobą.
To co zrobiło nam wychowanie w modelu patriarchalnym opisuje mit o Lilith. Ta metafora bardzo mnie uderzyła, dlatego chętnie się nią podzielę – jest dobrze znana socjologom. W dużym skrócie – Bóg stworzył na początku Adama i Lilith – stworzył ich z tej samej materii, byli sobie równorzędni jako że stworzeni z tej samej gliny. Jednak kiedy próbowano narzucić Lilith rolę służebną w stosunku do Adama, zbuntowała się i powiedziała nie – nie widziała powodu by służyć mężczyźnie skoro są równorzędni, stworzeni z tej samej gliny. Adamowi się to nie podobało i zwrócił się do Boga o rozwiązanie tego problemu – znaleźli rozwiązanie – wygonili Lilith z raju a z żebra Adama stworzył Bóg Ewę. I tu już wszystko się zgadzało, Ewa była z jego żebra,  więc z materii podrzędnej – bez problemu weszła w rolę podrzędną, służebną wobec mężczyzny. Ale Lilith wściekła dalej wali w drzwi raju i domaga się odzyskania swego miejsca, które jej się należy jako równorzędnej z Adamem.
I często to właśnie robimy sobie – oddajemy sami swoją wewnętrzną moc przyjmując jedynie rolę  Ewy – podrzędnej istoty, nie równej z natury mężczyźnie. To się dzieje w procesie wychowania, gdzie dziewczynki są uczone, że to ich rolą jest dbanie o dom, pranie gotowanie a mężczyzna ma wyższe cele. Albo kiedy uczeni jesteśmy, że dziewczynka powinna być miła i grzeczna, bo nie wypada, bo nikt jej nie zechce, bo ma wartość tylko kiedy spełnia oczekiwania innych. Tę moc odbierają nam też kobiety, które nas wychowują i robią to często w najlepszej wierze, dla naszego dobra. Jakie jest wyjście? Wpuścić Lilith do systemu! Często mamy pewien dysonans pomiędzy tym co robimy a tym co byśmy zrobić chciały. Same wobec siebie wypieramy jakąś naszą część. Lilith to moc, własna wartość, siła. Nie jest prawdą, że kiedy wpuścimy Lilith do systemu, dopuścimy ją do głosu, zamienimy się nagle w potwora – bo przecież wściekła wali do bram. Wręcz przeciwnie – świadomość własnej siły da nam równowagę i spokój,  a wszystkie miękkie umiejętności Ewy będą mogły z tego spokoju wyrastać. Nie oznacza to przepoczwarzenia w wojującą feministkę. Świadomość swojej mocy i bycia równym uwalnia pokłady spokoju, bo wiesz że masz moc pilnowania swoich granic i nie będziesz ich forsować sama. Tu mi się nasuwa obraz ratlerka ujadającego na wszystkie strony w konfrontacji z potężnym dogiem, który spokojnie te obszczekiwania znosi – on zna swoją moc dlatego nie musi pacyfikować ratlerka, który swojej mocy nie zna i musi głośno krzyczeć, że ją ma. Kiedy Lilith jest poza systemem, czasem wybuchamy i próbujemy krzyczeć jak ten ratlerek, próbujemy wywalczyć, coś co nam się należy a co sobie sami odebraliśmy, kompensując związany z tym dyskomfort. Choć częściej udajemy, że nie słyszymy Lilith u bramy i pozostajemy tylko z niesmakiem, zdarza się, że jesteśmy tak mocno w swojej roli, że nawet tego nie zauważamy. Ale dlaczego pozbawiamy się czegoś, co nam się należy i co sami sobie odbieramy?
W sytuacji, gdy ktoś przekracza nasze granice oczywiście też jest miejsce na akceptację – ale nie na akceptację przekraczania naszych granic. Akceptując, że sytuacja jest jaka jest nie reagujemy emocjonalnie, nie wchodzimy w konflikt którego często chce ciało bolesne naszego „oprawcy”, ale spokojnie, stanowczo, bez lęku bronimy swoich granic. Bez konfliktu, ale jednak skutecznie stawiany granice w sposób, jaki w danej sytuacji jest pożądany.

Iza Kalinowska


niedziela, 28 stycznia 2024

Wędrówka z cieniem


„Po ulic mokrym, ciemnym tle,

Pod prószącymi latarniami,

Ja wlokę cień, cień wlecze mnie,

Kałuże lśnią nam pod nogami”

- Jacek Kaczmarski – Wędrówka z cieniem -

Od jakiegoś czasu zajmuję się tematem własnego cienia, ale dopiero teraz zebrałam się by się swoimi przemyśleniami w tym temacie podzielić. Od razu w głowie pojawiły mi się słowa piosenki Jacka Kaczmarskiego, więc te cztery wersy potraktuje jako cytat przewodni, choć piosenka nie odnosi się stricte do tematyki cienia, ale zawarta w niej metafora dobrze ilustruje wpływ cienia na nasze życie. Jest to temat stary jak ludzkość, choć do współczesnej psychologii wprowadził go jeśli dobrze się orientuję Carl Gustaw Jung. On wprowadził termin cień, który moim zdaniem jest dość adekwatny i rozpoznawalny, więc będą się nim posługiwać. Czym ten cień jest? Cień jest wszystkim co zepchnęliśmy do podświadomości. Jest niechcianą i nieakceptowaną przez nas częścią naszej osobowości – tak bardzo niechcianą, że wydaje nam się że jej w ogóle nie ma. Pojawia się pytanie, dlaczego odrzuciliśmy części nas samych i schowaliśmy głęboko w cieniu? Przyczyny mogą być różne, ale zazwyczaj sprowadza się to do tego że uwierzyliśmy w pewne prawdy o sobie które do końca prawdziwe nie są. Niestety nie żyjemy w świecie idealnym i jesteśmy otoczeni przez ludzi który również wędrują ze swoim cieniem. Ci ludzie od początku naszego życia przekazują nam te „prawdy” o nas samych, często rzutując własne cienie na nas. Od dziecka słyszymy prawdy takie jak: „chłopaki nie płaczą”, „taka ładna dziewczynka a tak brzydko się złości”, „dzieci i ryby głosu nie mają” i wiele innych. Przychodząc tu uczymy się co to znaczy być człowiekiem i wszystko co do nas mówią dorośli, którzy wiedzą, przyjmujemy jako prawdę o sobie i tak zaczynamy budować swój cień. Uczymy się, że złość, płacz, czasem pewność siebie czy inne cechy są niepożądane. Ponieważ każdemu dziecku zależy by spełnić oczekiwania rodziców, bo przecież odrzucenie przez nich to niechybna śmierć, wszystkim tym niepożądanym cechom i emocjom stopniowo zaprzeczamy. Potem wychodzimy dalej do społeczeństwa gdzie następuje dalsze kształtowanie – w systemie edukacji, przez grupę rówieśników, przez którą też nie chcemy być odrzuceni, przez normy społeczne, ale również przez spotykające nas wydarzenia i traumy. Pewne bardzo bolesne zdarzenia również spychamy w cień bo nie jesteśmy w stanie ich zintegrować, jako mechanizm obronny wypieramy czasem całe okresy naszego życia. I tak budujemy swój cień praktycznie przez całe życie.

Pytanie jak taki cień na nas wpływa? Zepchnięte do podświadomości emocje i cechy niestety nie znikają – one nadal tam są, choć nam wydaje się, że ich się pozbyliśmy. Są i działają ze zdwojoną siłą. Odpowiadają automatycznie, kiedy tylko pokaże się sytuacja przypominająca o ich istnieniu i mając np. złość w cieniu wybuchamy nagle z siłą zaskakującą nawet nas samych. Albo błahe wydarzenie  powoduje u nas zupełnie nieadekwatną reakcję. Po opadnięciu emocji jest nam wstyd za nasze zachowanie, nad którym tak naprawdę nie mieliśmy świadomie kontroli – kontrolę przejął nasz cień. Wszystkie nieuświadomione aspekty naszej osobowości sterują nami jak automatami. Nie mamy wolnej woli, albo mamy ją przynajmniej ograniczoną, bo wolna wola wymaga świadomości, a nie nieświadomych reakcji. Ale cień nadal walczy by nie dopuścić do świadomości tych zagrzebanych głęboko aspektów – wykorzystując mechanizmy psychologiczne na swoją obronę. Najczęściej swój cień projektujemy na innych. My nie widzimy świata takiego jakim jest – widzimy świat taki jakimi my jesteśmy. Mając na przykład w cieniu swoją złośliwość, widzimy że wszyscy wkoło są wobec nas złośliwi. Po części tak jest, że trafiamy na takich ludzi, a po części widzimy złośliwość w niewinnych wypowiedziach, wypowiedzianych z zupełnie inną intencją. Ale widząc świat przez krzywe zwierciadło naszego cienia przypisujemy innym nasze wyparte cechy. Przyciągamy też nieświadomie ludzi posiadających te cechy, które wyparliśmy, bo taką energią emanujemy, a podobne energie lubią się przyciągać, ale nie jest prawdą, że nagle otaczają nas sami złośliwi ludzie.

W cieniu możemy też umieścić cechy, które są społecznie uznawane za pozytywne i pożądane – mogą stanowić naszą siłę, ale zostały nam odebrane ponieważ rodzice również mieli je w swoim cieniu i wyprojektowali to na nas. Taką cechą może być na przykład pewność siebie, wiara we własne możliwości. Pozostajemy wtedy w niemocy a pewność siebie osób z otoczenia odbieramy jako przesadną i niepożądaną – wręcz odczytujemy ją jako zarozumiałość. Zakopać w cień można praktycznie wszystko zależnie od napotkanych okoliczności, które nas ukształtowały.

Dlaczego praca z cieniem jest tak ważna i przynosi efekty. Bardzo ładnie oddają to słowa Anity Moorjani, która w trakcie śmierci klinicznej zrozumiała, że znacznie ważniejsze od bycia dobrym, jest bycie sobą. Zaakceptowanie całości naszej osobowości zwraca nam naszą wolną wolę. Pozwala funkcjonować świadomie i korzystać adekwatnie ze wszystkich cech naszej osobowości. Nie tracimy już energii na samobiczowanie, kiedy po raz kolejny nasz cień przejmuje nad nami kontrolę, otaczający nas świat i ludzi zaczynamy widzieć bardziej prawdziwie, ponieważ poziom naszej samoakceptacji  znacznie się podnosi dużo łatwiej jest nam zrozumieć i zaakceptować innych. Zaczynamy żyć pełnią naszej osobowości.

To teraz pytanie co znaczy pracować ze swoim cieniem? Opisze to w skrócie, bo wpis byłby zbyt długi gdybym chciała opisać cały proces szczegółowo. W sieci jest dużo dobrych materiałów, jeśli ktoś będzie chciał ten temat pogłębić może z nich skorzystać, podkreślę tu najważniejsze elementy. Pierwszym i podstawowym krokiem jest rozpoznanie co w naszym cieniu się znajduje. Jest to długa praca, bo wyciągamy z cienia kolejne cechy, które dają otwarcie do zobaczenia co jest pod spodem – nie jest to jednorazowy proces. Nie jesteśmy w stanie zintegrować cechy, o której nawet nie wiemy. Tu bardzo pomocni są inni ludzie – kiedy coś nas w nich drażni jest to moment by zadać sobie pytanie – co mam w sobie, co w nich widzę. Warto odwrócić pytanie, które sobie zadajemy. Jeśli w naszej głowie kłębi się pytanie – dlaczego wszyscy są dla mnie tacy złośliwi, można spytać – dlaczego ja jestem tak złośliwy dla innych? Po postawieniu takiego pytania nagle możemy zauważyć, że faktycznie nam to się zdarza i tu jest kolejny krok – nie zwalczać tego, a właśnie zaakceptować, że faktycznie tą cechę mamy. Tylko z tym co zaakceptujemy bez oceniania i potępiania siebie możemy coś dalej zrobić, poza tym jaki jest sens w odrzucaniu czegoś co i tak już jest – poprzez potępienie zepchniemy tę cechę ponownie w cień i nadal będzie kontrolować nasze życie. Taką odkrytą i dopuszczona do świadomości cechę możemy badać dalej – bo nie zawsze jest to sedno problemu. Dopóki nie dotrzemy do najgłębszej warstwy nie możemy za wiele zmienić – to co możemy zrobić, to widząc, że tą cechę mamy, powstrzymać się od reagowania zgodnie z impulsem, co na początku nie zawsze się uda. Ale dopiero kiedy zanurkujemy dalej w tą złośliwość i zadamy sobie pytanie – dlaczego – może odkryjemy, że w taki sposób bronimy się przez zranieniem i nasza złośliwość wynika z lęku – uznanie tego lęku jest kolejnym krokiem. Czasem okazuje się, że cecha którą odkryliśmy tak naprawdę jest odwrotnością tego co jest pod spodem. Zadajemy sobie pytanie – dlaczego czuję się lepszy od innych i nagle niespodziewanie w umyśle pojawia się pytanie – a dlaczego czujesz się gorszy? Poczuciem bycia ponad możemy sobie kompensować znacznie bardziej bolesne poczucie bycia gorszym. Gdzie tak naprawdę jedno i drugie jest wmówionym programem. Możemy mieć swój bardzo uduchowiony obraz – co też narzuca pewne programy. Czujemy się np. zobligowani do tego by wybaczyć wszystkim, którzy nas skrzywdzili. I próbując to zrobić utykamy w miejscu, aż nagle słyszymy krzyk swojego wewnętrznego dziecka – ale ja nie chcę jemu/jej wybaczyć! Jeśli nie damy sobie prawa do tego sprzeciwu, nie uznamy tego, że taka jest prawda o nas, nie dajemy sobie szansy dotarcia do głębszych warstw tego aspektu i prawdziwe wybaczenie wtedy w ogóle nie będzie możliwe. Dopiero po dokopaniu się do sedna każdego aspektu cienia jest możliwe jego uzdrowienie – poprzez pełną akceptację, ale również zobaczenie, że zaprogramowana prawda o sobie jaką nosimy obiektywnie prawdą nie jest, tylko projekcją problemów osób, które nam ją wprogramowały. I tak traumy toczą się z pokolenia na pokolenie. Końcowym etapem jest zawsze pełna akceptacja i ukochanie odkrytych w cieniu aspektów - pełne zrozumienie skąd się wzięły i zaakceptowanie, że przy naszej historii po prostu nie mogło być inaczej i nie ma tu niczyjej winy. 

Jeśli temat was zainteresował, zapraszam was również na rozmowę z moim udziałem w audycji na YouTube: audycja  

Iza Kalinowska