wtorek, 18 lipca 2023

Wybieram miłość

 


Nie jestem osobą religijną, wybrałam swoją drogę inną niż religia, ale w dzisiejszym wpisie chcę wyjść od czytania z Pierwszego Listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian (1 KOR 12, 31-13.8A). Jest to tekst dla mnie szczególny, bo kryje się za nim pewna historia. 30 lat temu mój przyjaciel powiedział mi o tym tekście i szczerze mówiąc dla niego było to wtedy ważne, a ja nie wiedziałam co on w tym tak szczególnego widzi. Nie wiedziałam jakie można nadać mu znaczenie, był po prostu kolejnym kazaniem z Biblii, która wtedy nie była moją księgą. Nie chcę nikogo urazić, w samym Chrześcijaństwie jest wiele prawdy, ale niestety często próbują ją przekazywać ludzie, którzy tą prawdą nie brzmią, co te głębokie treści zniekształca. Ten tekst wrócił do mnie w trakcie medytacji po 30 latach z dużą siłą i wiem, że wtedy został mi wskazany na moją późniejszą ścieżkę. Teraz jest on dla mnie definicją tego, co każdy ma w sobie jako swoją prawdziwą naturę i co warto w sobie odkrywać, ale też drogowskazem co jest w życiu najważniejsze.

Spojrzę najpierw na początek tekstu:

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,

a miłości bym nie miał,

stałbym się jak miedź brzęcząca

albo cymbał brzmiący.

Gdybym też miał dar prorokowania

i znał wszystkie tajemnice,

i posiadał wszelką wiedzę, .

i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił,

a miłości bym nie miał,

byłbym niczym.

I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,

a ciało wystawił na spalenie,

lecz miłości bym nie miał,

nic bym nie zyskał.

 

Pierwsza część moim zdaniem jasno wyznacza priorytety. To jest zgodne z moim wnętrzem – wiele osób zachłystuje się nowo odkrytymi umiejętnościami – poznają, że potrafią rozszerzyć swoją percepcję, odkrywają dar jasnowidzenia, dostają różne przekazy i mylą to z tą potrzebną tak naprawdę ścieżką rozwoju. Często zachłystują się nowymi umiejętnościami, a to są tylko rozszerzone zmysły, i nie zawsze prowadzą we właściwym kierunku. Ważniejsze według mnie jest odnalezienie tej cząstki w sobie, która jest miłością, duszą, naszą prawdziwą naturą. Tak jak przedstawia to  zacytowany tekst, wszelkie dary, umiejętności moce nie powinny być celem samym w sobie. Wolę czuć tą iskrę miłości w sobie, niż mieć „supermoce”, w których często nie ma nic złego, ale na których wiele osób zatrzymuje się, myśląc że są u celu i myśląc, że to nadaje im właściwy kierunek. W buddyzmie na drodze do oświecenia też jest mowa, że to wszystko to jest „maja” – iluzja tego świata – i to nadal są przeszkody w dotarciu do prawdziwego ja. Odwracają uwagę i nie są celem samym w sobie a wręcz go przesłaniają. Sednem tego prawdziwego ja jest właśnie bezwarunkowa miłość – to ona uwalnia od cierpienia tego świata. To niestawianie oporu i pełna akceptacja tego co jest. Często stoi to w sprzeczności z ego, bo jak mogę zaakceptować taką niesprawiedliwość, nikczemność czy inne niepożądane zjawisko? Ego nie widzi, że to co już jest – jest i nasza złość, gniew, niezgoda tego nie zmieni, a jedynie zmieni nasz stan wewnętrzny. Ego nie rozumie też że akceptacja sytuacji nie oznacza zgody moralnej na wydarzenia, oznacza jedynie nieburzenie spokoju w sobie co umożliwia bardziej adekwatne przeciwstawienie się sytuacji, niż we wzburzeniu. Ta akceptacja i miłość to prawdziwa natura duszy, dlatego warto ją świadomie wybierać. Te „supermoce” też nie zawsze pochodzą z dobrej strony – żyjemy w świecie pełnym istnień i bytów, których nie widzimy, a mimo wszystko mają na nas wpływ. Istoty te często karmią się naszym gniewem, strachem, złością ale też pychą, zazdrością. Dlatego jeśli nie mamy w sobie przymiotów miłości, często dajemy do siebie dostęp, zupełnie nieświadomie – ale nie weryfikujemy tego, bo przecież mamy moc. Oczywiście nie zawsze jest to dar „podrzucony” przez te byty, często odkrywamy po prostu własne możliwości, po które nie sięgaliśmy, ale też ważne jest, by się na tym nie zatrzymywać i nie wzmacniać przez to swego ego.

Czytajmy dalej:

 

Miłość cierpliwa jest,

łaskawa jest.

Miłość nie zazdrości,

nie szuka poklasku,

nie unosi się pychą;

nie dopuszcza się bezwstydu,

nie szuka swego,

nie unosi się gniewem,

nie pamięta złego;

nie cieszy się z niesprawiedliwości,

lecz współweseli się z prawdą.

Wszystko znosi,

wszystkiemu wierzy,

we wszystkim pokłada nadzieję,

wszystko przetrzyma.

Miłość nigdy nie ustaje.

 

Druga część listu opisuje przymioty i cechy duszy – to drogowskaz, pokazujący czy jestem na właściwej drodze w każdej chwili. To oczywiste, że jesteśmy istotami ludzkimi i przez to często zbaczamy z drogi, ale popadając w złość, zawiść, zazdrość warto wrócić do tych wytycznych i zadać sobie pytanie – czy w danym momencie wybieramy miłość, czy reaktywne zachowania ludzkiego zwierzęcia. I nie chodzi o narzucenie sobie czegoś z zewnątrz – chodzi o odnalezienie tych przeciwności złych emocji głęboko w swoim wnętrzu – bo one tam są i cierpliwie czekają na powrót do nich. „Wybieram miłość” to afirmacja która towarzyszy mi od pewnego czasu, pozwala na wrócenie na właściwą drogę w momentach, gdy reaktywne zachowania ludzkiego zwierzęcia biorą górę i przejmują nasz tandem (ludzkie zwierze – ego  oraz  dusza – potężna świetlista istota którą jesteśmy). Wtedy ta burza emocji, strachu, gniewu traci nad nami kontrolę, staje się zauważona i zbliżamy się do naszej prawdziwej wiecznej natury – jaką jest miłość. Oczywiście ego potrafi się bronić bo wydaje mu się, że musi się tych złych emocji trzymać, dlatego nie należy przez zaciśnięte zęby jednak szeptać „wybieram miłość” – to tylko wzmocni ego, które znajdzie milion powodów by wykazać jaka to bzdura. Ale jeśli jest już w nas gotowość, tęsknota, udało nam się tę miłość w sobie odkryć – nawet na krótkie chwile – może to spowodować zatrzymanie i refleksję, czy chcę iść w tym kierunku.

Nie chcę moralizować, w końcu każdy ma swoją drogę, ale ta prosta afirmacja jest dla mnie ostatnio bardzo pomocna, dlatego chciałam się tym podzielić, może jeszcze ktoś skorzysta.    


Iza Kalinowska


niedziela, 5 lutego 2023

Wysokie wibracje - niskie wibracje

 


Chciałabym w tym wpisie trochę uporządkować, jak to wygląda - oczywiście z mojego punktu widzenia. Przede wszystkim czy termin wibracje jest odpowiedni? Z jednej strony tak, z innej nie koniecznie. Jednak chyba nie ma to znaczenia, czy tak naprawdę energia wibruje czy jest to inne zjawisko, tak długo jak jest to termin zrozumiały dla większości. Bazuje on na fizycznym zachowaniu fali, czyli analogii zrozumiałej dla umysłu – im wyższe wibracje fali tym krótszy okres, czyli robi się gęściej, im wibracje wolniejsze tym rzadziej… Mam wrażenie, że tu to często stosowane porównanie jest raczej odwrotnością fizyczności – ale znowu jest to kwestia interpretacji. Ustalmy zatem jakimi pojęciami się posługujemy i o czym naprawdę mówimy. Każdy zna stany i emocje „unoszące”, zna też stany i emocje które „ciążą” w dół. Zwyczajowo te pierwsze, takie jak radość, poczucie szczęścia, miłość są kojarzone z wibracjami wysokimi, drugie natomiast z wibracjami niskimi. Są to strach, smutek, żal, przygnębienie i wiele innych. Człowiek nie chce przeżywać emocji z tej drugiej grupy – nie są one przyjemne, a przez to pożądane. Nie mówimy oczywiście o przewrotności ciała bolesnego, które odczuwa pewnego rodzaju masochistyczną przyjemność w nurzaniu się raz po raz w bolesnych wspomnieniach, co przynosi mu paradoksalnie satysfakcję. I tu przy próbie ucieczki od tych niechcianych emocji możemy popaść w pułapkę – możemy zepchnąć je w podświadomość, udając, że są nieważne lub nie istnieją, bo przecież wybieramy wysokie wibracje. Niby wszystko się zgadza skoro te wysokie wibracje są tak pożądane i prowadzą na wyżyny rozwoju duchowego – ale czy na pewno? Tak długo jak zamiast rozwiązać problemy spychamy je do swojej podświadomości, tak długo dajemy im nad sobą władzę. To jak próba zatrzymania na chwilę oddechu – kiedy dojdziemy już do momentu granicznego zachłannie próbujemy pochłaniać powietrze, niezależnie od wszystkiego – głównym priorytetem jest wybrzmienie potrzeby oddychania. Podobnie emocje zepchnięte pod powierzchnię, w najmniej spodziewanym momencie wypłyną jak napompowany balon. Nie jesteśmy w stanie zaprzeczyć temu, co nosimy w sobie, a jeśli nawet nam to się na jakiś czas uda, odbije się na naszym zdrowiu lub innym obszarze. Dlatego tak ważne jest spojrzeć uczciwie na swoje wnętrze i rozpoznać, jakie nieuświadomione siły nami kierują. W samych emocjach nie ma nic złego – są nieodłączną częścią tego istnienia, ważniejsze jest co z nimi zrobimy. W moim rozumieniu wysokie wibracje wiążą się z wysoką świadomością, a niskie z jej brakiem. Im bardziej jesteśmy świadomi, tym mamy większą umiejętność spojrzenia na swoje wnętrze z większym poczuciem akceptacji i zrozumienia, pozwalając wybrzmieć tym emocjom w sposób mądry. Mądry – czyli bez obwiniania innych czy przelewania na nich swojego napięcia. Mądry czyli z wyrozumiałością i miłością do siebie samych, bez obwiniania siebie lub innych za nasz stan. To tak jakby przynieść wysokie wibracje, na te „nisko wibracyjne” stany – można mieć w sobie tak naprawdę wysokie wibracje – wysoką świadomość – jednocześnie uznając i pozwalając wybrzmieć echem tym niskim emocjom. Niestety żyjemy w świecie dalekim od ideału, wśród nieświadomych ludzi więc naturalnym jest, że podczas życia nagromadziliśmy również taki bagaż – nie ujmuje to nam w żaden sposób naszej wartości. W takich warunkach funkcjonujemy.

Najmocniej się wiążemy z tym, czego się wyrzekamy. Anthony de Mello opowiedział o tym prezentując ciekawą analogię – odtworzę ją tak jak ją pamiętam, więc wybaczcie mi jeśli nie jest to dosłowny cytat.  „Ile razy przychodzi do mnie prostytutka, chce rozmawiać o Bogu, a ile razy przychodzi ksiądz, chce rozmawiać o seksie”.

Analogią obrazową takiej koniecznej równowagi jest drzewo. Wyobraźcie sobie rozłożyste gałęzie dosięgające wysoko wibracyjnych wyżyn, bez równie rozłożystego systemu korzeni. Czy takie drzewo jest stabilne? Gdyby chciało całą uwagę włożyć w gałęzie, a zaniedbać swoje korzenie, by nie brudzić się w ziemi, jak by skończyło?  

Oczywiście nie mówimy tu o emocjach indukowanych z zewnątrz – to trochę inna kategoria. Nasza podświadomość nie odróżnia tego co się wydarza naprawdę, od tego co jest tylko projekcją umysłu – z takim samym lękiem zareaguje na realne jak i istniejące tylko w naszej głowie niebezpieczeństwo – może jedynie z mniejszym nasileniem. Dlatego tak ważne jest nie zaśmiecanie umysłu narracją budującą jedynie strach i przygnębienie, płynącą np. z mediów masowych. Ale dobrą rzeczą jest to, że z zewnątrz można zaindukować również te „wysoko wibracyjne” emocje. Emocje wynikają z naszych myśli, a o czym myślimy to może być nasz wybór. Dlatego zamiast oglądać po raz kolejny te wszystkie nieszczęścia dziejące się na świecie, wybierzmy jakąś opowieść pełną mądrego śmiechu czy miłości.

Nie znaczy to, że nie powinniśmy wiedzieć co się dzieje na świecie, ale informacja to jedno, a to w jaki sposób jest podana to zupełnie inna historia. Czym innym jest gromadzenie zapasów ze strachu, a czym innym z mądrości. Na każdą wiadomość można zareagować na wiele sposobów – to my wybieramy, jeśli jesteśmy świadomi – jak zareagujemy. Patrząc na to od strony biologii – w mózgu utrwalają się ścieżki neuronowe które najczęściej powtarzamy – wypracujmy sobie zatem nowe ścieżki pozytywnych reakcji na rzeczywistość. A uwierzcie, naprawdę we wszystkim można odnaleźć dobre strony.

Podsumowując – dla mnie wysokie wibracje wynikają z wysokiej świadomości i są z nią nierozłączne. Tylko wysoka świadomość pozwala na spojrzenie na swoje traumy z wystarczającą miłością, aby stworzyć warunki, w których mogą się uleczyć.


Iza Kalinowska