Nie jestem osobą religijną, wybrałam swoją drogę inną niż religia,
ale w dzisiejszym wpisie chcę wyjść od czytania z Pierwszego Listu świętego
Pawła Apostoła do Koryntian (1 KOR 12, 31-13.8A). Jest to tekst dla mnie
szczególny, bo kryje się za nim pewna historia. 30 lat temu mój przyjaciel
powiedział mi o tym tekście i szczerze mówiąc dla niego było to wtedy ważne, a
ja nie wiedziałam co on w tym tak szczególnego widzi. Nie wiedziałam jakie
można nadać mu znaczenie, był po prostu kolejnym kazaniem z Biblii, która wtedy
nie była moją księgą. Nie chcę nikogo urazić, w samym Chrześcijaństwie jest
wiele prawdy, ale niestety często próbują ją przekazywać ludzie, którzy tą prawdą
nie brzmią, co te głębokie treści zniekształca. Ten tekst wrócił do mnie w
trakcie medytacji po 30 latach z dużą siłą i wiem, że wtedy został mi wskazany na
moją późniejszą ścieżkę. Teraz jest on dla mnie definicją tego, co każdy ma w
sobie jako swoją prawdziwą naturę i co warto w sobie odkrywać, ale też
drogowskazem co jest w życiu najważniejsze.
Spojrzę najpierw na początek tekstu:
Gdybym mówił językami ludzi i
aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę, .
i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym
góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą
majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
Pierwsza część moim zdaniem jasno wyznacza priorytety. To jest
zgodne z moim wnętrzem – wiele osób zachłystuje się nowo odkrytymi umiejętnościami
– poznają, że potrafią rozszerzyć swoją percepcję, odkrywają dar jasnowidzenia,
dostają różne przekazy i mylą to z tą potrzebną tak naprawdę ścieżką rozwoju.
Często zachłystują się nowymi umiejętnościami, a to są tylko rozszerzone
zmysły, i nie zawsze prowadzą we właściwym kierunku. Ważniejsze według mnie jest
odnalezienie tej cząstki w sobie, która jest miłością, duszą, naszą prawdziwą
naturą. Tak jak przedstawia to zacytowany tekst, wszelkie dary, umiejętności
moce nie powinny być celem samym w sobie. Wolę czuć tą iskrę miłości w sobie,
niż mieć „supermoce”, w których często nie ma nic złego, ale na których wiele
osób zatrzymuje się, myśląc że są u celu i myśląc, że to nadaje im właściwy
kierunek. W buddyzmie na drodze do oświecenia też jest mowa, że to wszystko to jest
„maja” – iluzja tego świata – i to nadal są przeszkody w dotarciu do
prawdziwego ja. Odwracają uwagę i nie są celem samym w sobie a wręcz go
przesłaniają. Sednem tego prawdziwego ja jest właśnie bezwarunkowa miłość – to
ona uwalnia od cierpienia tego świata. To niestawianie oporu i pełna akceptacja
tego co jest. Często stoi to w sprzeczności z ego, bo jak mogę zaakceptować taką
niesprawiedliwość, nikczemność czy inne niepożądane zjawisko? Ego nie widzi, że
to co już jest – jest i nasza złość, gniew, niezgoda tego nie zmieni, a jedynie
zmieni nasz stan wewnętrzny. Ego nie rozumie też że akceptacja sytuacji nie
oznacza zgody moralnej na wydarzenia, oznacza jedynie nieburzenie spokoju w
sobie co umożliwia bardziej adekwatne przeciwstawienie się sytuacji, niż we wzburzeniu.
Ta akceptacja i miłość to prawdziwa natura duszy, dlatego warto ją świadomie
wybierać. Te „supermoce” też nie zawsze pochodzą z dobrej strony – żyjemy w świecie
pełnym istnień i bytów, których nie widzimy, a mimo wszystko mają na nas wpływ.
Istoty te często karmią się naszym gniewem, strachem, złością ale też pychą,
zazdrością. Dlatego jeśli nie mamy w sobie przymiotów miłości, często dajemy do
siebie dostęp, zupełnie nieświadomie – ale nie weryfikujemy tego, bo przecież mamy
moc. Oczywiście nie zawsze jest to dar „podrzucony” przez te byty, często
odkrywamy po prostu własne możliwości, po które nie sięgaliśmy, ale też ważne
jest, by się na tym nie zatrzymywać i nie wzmacniać przez to swego ego.
Czytajmy dalej:
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z
niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje.
Druga część listu opisuje przymioty i cechy duszy – to drogowskaz,
pokazujący czy jestem na właściwej drodze w każdej chwili. To oczywiste, że
jesteśmy istotami ludzkimi i przez to często zbaczamy z drogi, ale popadając w
złość, zawiść, zazdrość warto wrócić do tych wytycznych i zadać sobie pytanie –
czy w danym momencie wybieramy miłość, czy reaktywne zachowania ludzkiego
zwierzęcia. I nie chodzi o narzucenie sobie czegoś z zewnątrz – chodzi o odnalezienie
tych przeciwności złych emocji głęboko w swoim wnętrzu – bo one tam są i
cierpliwie czekają na powrót do nich. „Wybieram miłość” to afirmacja która
towarzyszy mi od pewnego czasu, pozwala na wrócenie na właściwą drogę w
momentach, gdy reaktywne zachowania ludzkiego zwierzęcia biorą górę i przejmują
nasz tandem (ludzkie zwierze – ego oraz dusza – potężna świetlista istota którą
jesteśmy). Wtedy ta burza emocji, strachu, gniewu traci nad nami kontrolę, staje
się zauważona i zbliżamy się do naszej prawdziwej wiecznej natury – jaką jest
miłość. Oczywiście ego potrafi się bronić bo wydaje mu się, że musi się tych
złych emocji trzymać, dlatego nie należy przez zaciśnięte zęby jednak szeptać „wybieram
miłość” – to tylko wzmocni ego, które znajdzie milion powodów by wykazać jaka
to bzdura. Ale jeśli jest już w nas gotowość, tęsknota, udało nam się tę miłość
w sobie odkryć – nawet na krótkie chwile – może to spowodować zatrzymanie i
refleksję, czy chcę iść w tym kierunku.
Nie chcę moralizować, w końcu każdy ma swoją drogę, ale ta
prosta afirmacja jest dla mnie ostatnio bardzo pomocna, dlatego chciałam się
tym podzielić, może jeszcze ktoś skorzysta.